Król wron

O powstaniu tradycji odgrywania hejnału w Poznaniu 

Dawno temu trębacz poznańskiego ratusza miał syna. Ten, zamiast bawić się z rówieśnikami najchętniej przesiadywał w oknie wieży, gdzie zadawał się głównie z wronami. Pewnego dnia w jego ręce trafił ranny ptak. Chłopak opatrzył wronę, wyleczył i odkarmił. Gdy była już gotowa do wylotu na wolność, nagle zmieniła się w krasnoludka w purpurze i w złotej koronie na głowie.

– Jestem królem wron – przedstawił się zszokowanemu chłopcu. – Za to, żeś się mną zajął i wyleczył, chcę ofiarować ci tę oto srebrną trąbkę. Jeśli kiedyś będziesz w niebezpieczeństwie, zagraj na niej, a przybędziemy z odsieczą.

Minęło wiele lat. Chłopak wyrósł i zastąpił swojego ojca w obowiązkach trębacza. Któregoś roku pod mury miejskie podeszła wroga armia. Wydawało się, że miasta, obsadzonego niezbyt liczną załogą, nie uda się uratować. Wtedy trębacz przypomniał sobie o dawnej obietnicy króla wron. Odnalazł ukrytą srebrną trąbkę i zagrał na niej.

W ciągu kilku minut niebo zrobiło się niemal czarne od nadlatujących wron, krążących nad miastem. Zdumieni najeźdźcy wpatrywali się tylko w niebo, a wtedy wrony spadły na nich, czyniąc wielką panikę w szeregach. Czego nie dokonał chaos, tego dokonali mieszkańcy, którzy wraz ze strażą miejską rzucili się na spanikowanych żołnierzy. Ci uciekli, miasto było uratowane.

Niestety, w bitewnej zawierusze gdzieś zaginęła srebrna trąbka. A może rozpłynęła się, po wykonaniu przysięgi? W każdym razie już nigdy nie wezwano wron do obrony Poznania. Po tym wydarzeniach pozostał jednak zwyczaj odgrywania hejnału z ratuszowej wieży codziennie w południe, na pamiątkę melodii, która wrony wezwała i uratowała miasto.

Źródła


W pobliżu